Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Bolesławiec
ZiS – 5 i „FORD” z jedynką

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
W pierwszych miesiącach po zakończeniu drugiej wojny światowej bolesławiecką „motoryzację” stanowiły przede wszystkim pojazdy wojskowe, głównie armii sowieckiej. Małe cmentarzysko zniszczonych niemieckich aut istniało krótko na zapleczu budynku poczty, z drogą dojazdową od strony dzisiejszej ulicy Chrobrego.
ZiS – 5  i „FORD” z jedynką

ZiS – 5  i „FORD” z jedynką
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.ZiS – 5  i „FORD” z jedynką
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.ZiS – 5  i „FORD” z jedynką
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Zalegało tam sporo zdemolowanych nadwozi samochodów różnych marek, wśród nich skorupa jakiegoś kabrioletu. Zapewne jako złom czekały na kolejowy transport do hut Związku Sowieckiego.

Najprawdopodobniej jedno z pierwszych, powojennych zderzeń aut w samym centrum Bolesławca miało miejsce na rynku bodajże w lipcu 1951 roku. Kolizję drogową spowodowały dwa sowieckie, wojskowe „gruzawiki” ZiS – 5. Auta tego typu stanowiły istotną część zmotoryzowanego, drugowojennego rosyjskiego taboru. Produkowano je w ZSRS latach 1933 – 1958.

Kraksa w centrum miasta świadczyła o miernych umiejętnościach uczestniczących w niej kierowców obu maszyn, bowiem tylko one przejeżdżały wtedy koło ratusza, nie rozwijając zresztą imponującej prędkości. Być może szoferzy prowadzili je na podwójnym gazie, mieli bowiem znakomite możliwości dokonania stosownego manewru, ratującego ich pojazdy przed kolizją - a mimo to samochody gruchnęły w siebie tuż przy wylocie dzisiejszej ulicy Prusa.

W jednym z nich jechał tylko kierowca z jakimś oficerem, skrzynia ładunkowa drugiego służyła kilku przewożonym żołnierzom. Strat w ludziach - ani nawet istotnych obrażeń - na szczęście nie było, za to chwile grozy przeżyli przechodzący w pobliżu polscy cywile. Spychany bowiem z jezdni w ich kierunku samochód z pasażerami zatrzymał dopiero krawężnik chodnika.

Dziką awanturę, wszczętą przez wyskakujących ze skrzyni ładunkowej żołnierzy - nieco zapewne poobijanych i rozwścieczonych – wywołała nie sama kolizja, lecz strata wielkiego galonu, wiezionego przez nich w wymoszczonym słomą wiklinowym koszu. Otulina szklanego naczynia nie pomogła, balon wypadł z niego, a o jego zniszczeniu informowały nie tylko wrzaski rozsierdzonych sołdatów, ale także intensywna woń, płynąca z platformy. Dziecku, które się tam znalazło z matką, nic ten zapach nie mówił, o wiele ciekawszy był dla niego zwisający smętnie z rozbitej obudowy lampy samochodowy reflektor.

Polscy świadkowie wypadku, niezwykle zresztą intensywnie ”zachęcani” przez rosyjskiego oficera, szybko opuścili miejsce zdarzenia. Zapewne żaden z Rosjan nie życzył sobie ich ewentualnych zeznań…

Natomiast pierwszą, oficjalną bolesławiecką, polską taksówką był ciemny „Ford” Pana Pytela. Na drzwiczkach samochodu w namalowanym białą farbą okręgu pyszniła się dumna cyfra 1. Pojazd oczekiwał często na klientów opodal dworca kolejowego, przy ulicy Mickiewicza, w sąsiedztwie otwartego wtedy zbiornika przeciwpożarowego o zbiegających w kierunku środka ściankach. Od dawna jest on zabudowany i porośnięty trawą, a powstały pagórek z klapami na szczycie mylnie biorą niektórzy za poniemiecki schron przeciwlotniczy.

Złośliwcy bezpodstawnie twierdzili, że owa bolesławiecka taksóweczka jeździła z taką prędkością, iż przejście pieszo trasy zamawianego kursu niewiele tylko różniło się od czasu ewentualnego dowiezienie klienta. Przynajmniej nie było dzięki temu żadnych wypadków z udziałem tego pojazdu !

Za to pewnego dnia na ulicy Jeleniogórskiej wypadła z szosy ciężarówka Studebaker tak niefortunnie, że jej solidny, stalowy zderzak wbił się w pień wiekowej, przydrożnej lipy. Podejmowane starania o wyrwanie przy pomocy traktora „zakotwiczonego” w drzewie auta nie przynosiły rezultatu, więc ostatecznie przybył fachowiec z palnikiem acetylenowym i odciął tkwiące w pniu żelastwo. Wydarzenie miało miejsce dawno temu, ale przez całe lata w wybitej uderzeniem, próchniejącej dziurze można było oglądać resztki stalowego kątownika, opatrzonego pordzewiałymi śrubami.

Pojazdem, niewątpliwie zasługującym na wspomnienie, był szczególny samochodzik, własność pewnego księdza-katechety, często niegdyś stojący przy plebanii kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i Świętego Mikołaja. Konstrukcja typu kabriolet stanowiła połączenie jakiejś ramy i silnika z ręcznie wykonanym nadwoziem z niemalowanej blachy aluminiowej. To były pierwsze lata sześćdziesiąte, więc trudno powiedzieć, czy gdzieś owa maszyna przetrwała jako świadectwo ludzkiej pomysłowości. Jej właściciel opuścił bowiem z autem Bolesławiec, wysłany do innej parafii.

Dzisiaj trudno wyliczyć marki pojazdów, gnających po ulicach miasta, ale nie ma już w nich romantyzmu tamtych lat - no i własnoręcznie sporządzonych nadwozi...


Zdzisław Abramowicz



Dzisiaj
Czwartek 28 marca 2024
Imieniny
Anieli, Kasrota, Soni

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl


otozlotoryja.pl © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl