Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Nieznana tragedia na Broad Peak

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Ślady krwi i włosów. Janusz Kuliś widząc je na ścianie podczas zejścia orientuje się, że Broad Peak zabrał kolejnego towarzysza. Tym razem wszystko rozgrywa się poniżej 15-metrowego ubezpieczenia z kawałka liny...
Nieznana tragedia na Broad Peak

Nieznana tragedia na Broad Peak
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Nieznana tragedia na Broad Peak
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Nieznana tragedia na Broad Peak
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Grupa polskich himalaistów w ekstremalnych warunkach zdobywa ośmiotysięcznik w masywie Broad Peak. Jest zimno, wieje silny wiatr, pada śnieg. Sukces i radość ogromne, bo dokonują czegoś takiego po raz pierwszy w historii. Przy zejściu dochodzi jednak do tragedii. Do bazy bezpiecznie wraca tylko dwóch Polaków. Ich towarzyszy góra zabiera na zawsze. To wcale nie opis wydarzeń z ubiegłego tygodnia, ale sprzed prawie czterdziestu lat.

Deja vu - wrocławianin Janusz Kuliś nie może oprzeć się takiemu wrażeniu, słuchając na bieżąco doniesień z ostatniej wyprawy Polaków na Broad Peak. Jest bardzo przejęty. Nazwa góry od kilku dni pojawia się we wszystkich mediach. Trwają spekulacje na temat tego, dlaczego Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski, himalaiści z grupy kierowanej przez Krzysztofa Wielickiego, zginęli podczas zejścia ze szczytu. Co się stało? Jak wyglądały ostatnie minuty ich życia? Doświadczeni wspinacze jak ognia unikają jednoznacznych ocen. Z szacunku dla tych, co zostali na górze.

- Do ostatniej chwili wierzyłem, że im się uda. Byłem pewny, że wejdą, bezpiecznie zejdą... - Janusz Kuliś zawiesza głos. Wspomnienia wracają, bo sam przed laty przeżył tragedię na Broad Peak, górze, która upomniała się już w sumie o sześciu Polaków. - Minęły lata. Tamtej historii już tak nie rozpamiętuję, ale jej nie zapomniałem - mówi mi 62-letni wrocławianin.

Jelczem do Islamabadu

Jest rok 1975. Pakistan otworzył się właśnie na himalaistów i wydaje zezwolenia na wjazd do Karakorum. To szansa dla Polaków. W ich zasięgu są teraz ośmiotysięczniki w tym paśmie: K2, Broad Peak (K3), Gasherbrum II (K4), Gasherbrum I (K5), a także nieco niższe szczyty: Masherbrum (K1) i Baltistan Peak (K6).

Jako jedna z pierwszych do Karakorum wyrusza Wanda Rutkiewicz, która z kobiecym zespołem w sierpniu zaatakuje ośmiotysięcznik Gasherbrum II. Jedzie też Janusz Onyszkiewicz, wówczas niespełna 40-letni himalaista, speleolog, potem jeden z najbardziej znanych polskich polityków.

W tym samym czasie wyprawę organizuje też grupa chłopaków z Wrocławia, Jeleniej Góry i Warszawy. W sumie kilkanaście osób, a wśród nich: Janusz Kuliś, Kazimierz Głazek, Marek Kęsicki, Bohdan Nowaczyk, Andrzej Sikorski. Mimo młodego wieku mają już za sobą spore doświadczenia w górach, ale jeszcze nigdy nie zmierzyli się ośmiotysięcznikiem. Cel: Broad Peak.

Zabierają konserwy z Polski. Na pakę wypożyczonego Jelcza ładują sprzęt wspinaczkowy, liny, śpiwory, plecaki. A w nich wiatrówki z ortalionu, flanelowe koszule, wełniane swetry, czapki i rękawiczki, które specjalnie na wyprawę wydziergały na drutach ich dziewczyny. Do tego namioty uszyte również na tę okazję. - Takie najzwyklejsze, bez żadnych tropików. Pamiętam, jak sam jeździłem do Łodzi po materiał na te namioty - wspomina Janusz Kuliś.

Obóz pod Broad Peak, 1975. [Arch.pryw. Janusz Kuliś]Do Islamabadu wrocławianin jedzie Jelczem w towarzystwie dwóch kierowców. Reszta ekipy dojeżdża pociągiem. Cała podróż trwa około trzy tygodnie. W Islamabadzie koczują. Czekają na sygnał, że w górach robi się pogoda i mogą wsiadać w samolot do Skardu, miejscowości, która jest dla himalaistów bazą wypadową w Karakorum. Dla zabicia czasu Kazimierz Głazek uczy się pływać, bo zawsze bolało go to, że do tej pory owej sztuki nie opanował. - Odpływał parę metrów od brzegu i potem stawał w miejscu. Jakoś mu nie szło - śmieje się po latach Janusz Kuliś.

Wreszcie przychodzi ten upragniony dzień. Lot do Skardu, potem kawałek samochodami i jeszcze kilkanaście dni podejścia do bazy. Pędzą ze sobą stado kóz. Żeby tragarze mieli co jeść. Są gotowi, ruszają na podbój Broad Peak. Ich komunikacja ze światem będzie bardzo ograniczona. Papierowe listy można wysłać ze Skardu, ale droga na pocztę zajmuje dwa, trzy tygodnie.

Pierwsi stanęli na ośmiotysięczniku

- Zakładaliśmy obozy prawie dokładnie w tych samych miejscach, co obecna wyprawa - opisuje Janusz Kuliś, widząc trasę wspinaczki ekipy Krzysztofa Wielickiego. - Z tą różnicą, że od tej kluczowej przełęczy oni szli na główny wierzchołek Broad Peak, a my na nieco niższy Broad Peak Middle - tłumaczy.

Wspinają się przy dość dobrej pogodzie. Latem raczej nie ma huraganowych wiatrów, temperatura w najwyższych partiach wynosi około minus 15 stopni Celsjusza. Wspinacze mają przecież wełniane swetry i czapki. Przychodzą jednak kilkudniowe załamania pogody, podczas których trzeba bardzo szybko uciekać z góry.

Himalaiści docierają do ostatniego obozu. Atak szczytowy pozostaje w rękach piątki: Janusz Kuliś, Kazimierz Głazek, Marek Kęsicki, Bohdan Nowaczyk, Andrzej Sikorski. I wreszcie sukces. Stają na szczycie. Już wiedzą, że w kronikach polskiego himalaizmu zapiszą jako pierwsze osoby, które wspięły się na wierzchołek powyżej ośmiu tysięcy metrów. Samą wysokość pokonał co prawda wcześniej Andrzej Zawada podczas wyprawy na Lhotse, ale na szczycie nie stanął. I w tym miejscu kończy się szczęśliwa część tej historii.

Załamanie pogody zmusza ich do szybkiej ewakuacji ze szczytu. Zjeżdżają na linie, jeden po drugim. Każdy decyduje się na ten sam mechanizm zjazdu. Lina pod nogę i przez plecy, tak by można było hamować. Nagle okazuje się, że Bohdan Nowaczyk, który opuszczał się na niej jako ostatni, zniknął. Nie ma go. Nie ma też liny. Jest zadymka śnieżna, nic nie widać. Czwórka wspinaczy decyduje się, by zostać na przełęczy tuż poniżej granicy ośmiu tysięcy metrów do rana. Krzyczą, wołają swojego partnera. Rano wypatrują, czy lina nie dynda gdzieś na wietrze. Jednak nie ma ani śladu po Bohdanie ani po linie. Kilka lat później czekan znajdzie Jerzy Kukuczka wspinający się tam z Wojciechem Kurtyką.

Mieli tylko jedną linę

Ślady krwi i włosów. Janusz Kuliś widząc je na ścianie podczas zejścia orientuje się, że Broad Peak zabrał kolejnego towarzysza. Tym razem wszystko rozgrywa poniżej 15-metrowego ubezpieczenia z kawałka liny, którą alpiniści prowizorycznie zrobili z pasów piersiowych od swoich uprzęży. Okazuje się, że tym razem zniknął Marek Kęsicki. Janusz Kuliś i Kazimierz Głazek spotykają się pod kilkudziesięciometrową, zalodzoną skalną ścianą. Niecierpliwie czekają na Andrzeja Sikorskiego. Ten nie dociera. Nie wiadomo, czy odpadł, czy też nie odnaleźli się w zadymce i przeszedł koło nich. Kolejna noc, tym razem w jamie śnieżnej. Andrzeja znajdują dopiero rano. W panice próbują reanimacji, ale ten już nie żyje.

- Byliśmy wykończeni, uwaga była przytępiona, to była już trzecia doba od wyjścia z ostatniego obozu. Większość czasu spędziliśmy na wysokości około 7 900 metrów - wspomina Kuliś. - W takiej sytuacji instynkty naprawdę mówią już tylko o tym, by znaleźć jakąkolwiek pomoc i potem wejść do śpiwora - dodaje.

Dwóch wrocławian przeżyło. Janusz Kuliś za wyprawę zapłacił amputacją wszystkich palców u nóg. W kolejnych latach zajął się strzelectwem sportowym, trochę żeglował, wracał w góry. W 1980 roku był na wiosennej wyprawie Mount Everest, sześć lat później - Manaslu.

W późniejszych latach, znany już matematyk Kazimierz Głazek również nie zrezygnował z gór. Wracał w te najwyższe, m.in. na Nanga Parbat. Zmarł w 2005 roku, wcale nie w górach, a podczas wczasów w Tunezji. W basenie zachłysnął się wodą i utonął. - Może gdybyśmy wtedy przed laty nie uczyli go pływać, to potem by do wody w ogóle nie wchodził - zastanawia się Janusz Kuliś. Do dzisiaj z wyprawy na Broad Peak zostały mu wspomnienia i kilka zdjęć, które zgadza się udostępnić.

Jego trzech kolegów sprzed lat zostało na zawsze w Karakorum. Kazimierz Głazek został pochowany we Wrocławiu. Jeden z wrocławskich krasnali, tzw. Alpinków, na pamiątkę po nim został nazwany właśnie Głazek.

- Tragedia wrocławian była dla mnie szczególnie bolesna. Wszyscy jej uczestnicy to moi przyjaciele, a z Bohdanem Nowaczykiem przeżywałem radość pierwszego związania się liną - napisał po latach Krzysztof Wielicki, kierownik obecnej wyprawy na Broad Peak.

Góra dawała się we znaki też innym Polakom

Jednak w 1975 roku feralna góra nie mówi Polakom ostatniego słowa. Dziesięć lat później wyzwanie, by się z nią zmierzyć, podejmuje Wanda Rutkiewicz. Towarzyszą jej Liliane Barrard i Barbara Kozłowska. Ta ostatnia to polska alpinistka, na stałe mieszkająca w Genewie. Siostra Macieja Kozłowskiego, dyplomaty, ambasadora Polski w Izraelu.

Atak na Broad Peak jednak się nie udaje. Podczas zejścia przez lodowiec Barbara Kozłowska upada i ześlizguje się do górskiego potoku. Ciężki plecak ciągnie ją tak nieszczęśliwie, że jej głowa trafia pod wodę. Polka tonie. Towarzyszki chowają ją w śniegu i pod kamieniami. - To był bardzo nietypowy wypadek, podobny znam tylko z Tatr - zauważa w rozmowie z MenStream.pl Janusz Kurczab, himalaista, dokumentujący historię polskich dokonań w Himalajach i Karakorum. - Znałem Barbarę bardzo dobrze. Wspinaliśmy się wspólnie z Jerzym Kukuczką, między innymi na Mont Blanc w 1973 roku - wspomina.

Bo Broad Peak to bardzo zdradliwa góra. - Osobiście panicznie się jej boję. Jest nie tyle bardzo niebezpieczna, co nie toleruje najmniejszych błędów - opowiada Piotr Pustelnik, zdobywca wszystkich czternastu ośmiotysięczników. Sam zwykł mówić o sobie, że w górach jest tchórzem. Często z różnych powodów się wycofywał i dlatego na przykład Annapurnę zdobył dopiero w piątej próbie, a Broad Peak w czwartej. I o mało wyprawy na tę górę w 1998 roku nie przypłacił życiem, gdy zerwana poręczówka zabrała go ze sobą kilkaset metrów w dół.

Również z tej przełęczy, gdzie najprawdopodobniej nocowali Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski, przed kilkoma laty Piotr Morawski sprowadzał wycieńczonego Austriaka. Sam Morawski zginął w 2009 roku, spadając w szczelinę pod Dhaulagiri w Nepalu. Broad Peak dał się również we znaki Arturowi Hajzerowi, twórcy projektu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015. Schodząc po nieudanym ataku na szczyt w 2005 roku, złamał nogę. Akcja ratunkowa była możliwa między innymi dzięki pomocy Kanadyjczyka Dona Bowie.

- Nie ma co ściemniać. Nie ma co unikać tematu: warunki na Broad Peak przekraczają możliwości każdego człowieka. Twierdzenie inaczej, to przejaw arogancji, więc nie waham się twierdzić, że ponieśliśmy (choćby chwilową) porażkę. Silne wiatry z łatwością przekraczające 100 km/h i temperatury poniżej minus 35 stopni Celsjusza, niekończące się płyty monotonnego kuloodpornego lodu, podmuch, który zmiótł nasz namiot w Obozie III (wysokość około 7000 metrów), to wszystko pokazuje, że góra ma tyle możliwości, by nas pokonać, i póki co nie pozwala wpuszczać nas wyżej niż 7000 metrów - można było przeczytać w relacji Hajzera trzy lata później.

Himalaje i Karakorum: tam zginęło już pięćdziesięciu Polaków

Opisując wypadki i śmierć w górach, łatwo wpaść w nieco banalnie brzmiące stwierdzenia, że na przykład: takie są góry, albo góry wymagają ofiar, czy też nadzieja umiera ostatnia. Bo chociaż ci, którzy kochają góry, wiedzą, że to wszystko prawda, to jednak trudno za ich pośrednictwem oddać dramatyzm sytuacji.

O wiele brutalniej wyglądają suche statystyki, tragedie himalaistów zamknięte w liczbach. Eberhard Jurgalski, niemiecki znawca ośmiotysięczników, na swojej stronie pisze o sobie jako o kronikarzu. I od lat gromadzi dane dotyczące nie tylko sukcesów śmiałków, ale również ich śmierci.

Liczby są bezwzględne. Na ponad 12 tysięcy wejść na szczyty ośmiotysięczników zdarzyło się około 760 wypadków śmiertelnych. Najwięcej osób zginęło na Mount Evereście, ale to wynik masowych wypraw na ten szczyt. Najwyższą śmiertelność mają za to okrzyknięte złą sławą Annapurna i K2.

Przy każdym ośmiotysięczniku lista osób, które zginęły, pełen przekrój narodowości. A obok każdego nazwiska krótka notka: lawina, upadek w szczelinę, zerwana lina, choroba wysokościowa, wycieńczenie. Niezwykle często pojawia się też zniknięcie. W tym jednym słowie zamknięty jest dramat nie tylko samych himalaistów, ale i również tych, którzy czekają na nich na dole. Dokładnie tak, jak stało się to w ubiegłym tygodniu na Broad Peak.

Ośmiotysięczniki zabrały do tej pory trzydziestu Polaków. Jeżeli do tej statystyki włączymy tych, którzy mierzyli się z niższymi górami Himalajów i Karakorum, ta liczba urośnie do pięćdziesięciu. Znacznie więcej niż mogłoby się to wydawać tym, którzy z nazwisk polskich himalaistów kojarzą tylko Wandę Rutkiewicz i Jerzego Kukuczkę.

Polacy, którzy zginęli lub zaginęli w Himalajach i Karakorum

Rok Himalaista Szczyt Pasmo

1939 Stefan Bernadzikiewicz Tirsuli Himalaje

1939 Adam Karpiński Tirsuli Karakorum

1971 Jan Franczuk Kunyang Chhish Karakorum

1973 Andrzej Grzązek Garhwalu Himalaje

1973 Zbigniew Stepek Garhwalu Himalaje

1974 Stanisław Latałło Lhotse Himalaje

1975 Bohdan Nowaczyk Broad Peak Karakorum

1975 Marek Kęsicki Broad Peak Karakorum

1975 Andrzej Sikorski Broad Peak Karakorum

1978 Andrzej Młynarczyk Makalu Himalaje

1979 Józef Koniak Annapurna Himalaje

1979 Jerzy Pietkiewicz Annapurna Himalaje

1979 Julian Ryznar Annapurna Himalaje

1981 Przemysław Nowacki Masherbrum Karakorum

1981 Marek Malatyński Masherbrum Karakorum

1982 Halina Krueger-Syrokomska K2 Karakorum

1982 Tadeusz Szulc Makalu Himalaje

1983 Stanisław Jaworski Manaslu Himalaje

1983 Andrzej Bieluń Api Himalaje

1985 Barbara Kozłowska Broad Peak Karakorum

1985 Rafał Chołda Lhotse Himalaje

1985 Piotr Kalmus Nanga Parbat Himalaje

1985 Andrzej Hartman Ganesh II Himalaje

1985 Karol Sopicki Ganesh IV Himalaje

1985 Bogusław Janczała Ganesh IV Himalaje

1985 Krzysztof Przystał Ganesh IV Himalaje

1986 Tadeusz Piotrowski K2 Karakorum

1986 Wojciech Wróż K2 Karakorum

1986 Dobrosława Miodowicz-Wolf K2 Karakorum

1986 Andrzej Czok Kanczendzonga Himalaje

1986 Jacek Klincewicz Himalchuli Himalaje

1986 Ewa Kalinowska Gangotri I Himalaje

1987 Czesław Jakiel Lhotse Himalaje

1988 Ryszard Kołakowski Makalu Himalaje

1988 Jan Nowak Bhagirathi Himalaje

1989 Mirosław Dąsal Mount Everest Himalaje

1989 Mirosław Gardzielewski Mount Everest Himalaje

1989 Wacław Otręba Mount Everest Himalaje

1989 Zygmunt Heinrich Mount Everest Himalaje

1989 Eugeniusz Chrobak Mount Everest Himalaje

1989 Jerzy Kukuczka Lhotse Himalaje

1991 Anna Bruzdowicz Tirsuli Himalaje

1992 Wanda Rutkiewicz Kanczendzonga Himalaje

1992 Sylwia Dmowska Manaslu Himalaje

1999 Tadeusz Kudelski Mount Everest Himalaje

2003 Krzysztof Liszewski Mount Everest Himalaje

2009 Piotr Morawski Dhaulagiri Himalaje

2011 Bernadeta Szczepańska lodowiec Sosbun Karakorum

2013 Maciej Berbeka Broad Peak Karakorum

2013 Tomasz Kowalski Broad Peak Karakorum

Większość z tych nazwisk przez lata popadła w niepamięć. Niektórzy doczekali się tablic pamiątkowych. Innym ktoś zadedykował piosenkę, jak Cień wielkiej góry Budki Suflera, napisaną dla Andrzeja Grzązka i Zbigniewa Stepka, którzy zginęli w 1973 roku. I choć ta liczba będzie rosła, to następni - cytując kawałek Budki Suflera - i tak pójdą dalej. Dlatego, że - jak słyszymy w jednej relacji sprzed lat - ta ściana jest po prostu piękna. Wiedział to Jan Nowak, który w 1988 roku zginął na sześciotysięczniku Bhagirathi, oraz Krzysztof Wielicki, który podczas tej samej wyprawy został ciężko ranny.

Mało kto pamięta też o największej w historii polskiego himalaizmu tragedii, gdy na Mount Everest podczas jednej wyprawy zginęło pięciu Polaków.

Tragiczne lata osiemdziesiąte

Maj 1989 roku. Na najwyższą górę świata rusza spora ekipa alpinistów, nie tylko z Polski, ale również z USA, Wielkiej Brytanii, Meksyku i Kanady. To między innymi Mirosław Dąsal, Wacław Otręba, Mirosław Gardzielewski, Eugeniusz Chrobak, Zygmunt Heinrich, Andrzej Marciniak.

Kilkakrotne próby ataku na szczyt nie przynoszą powodzenia. Albo psuje się pogoda, albo zaczyna brakować tlenu. Wreszcie 24 maja na szczycie stają Andrzej Marciniak i Eugeniusz Chrobak. Jest już późno, więc himalaiści muszą bardzo szybko schodzić. Kilka dni później wszyscy są na przełęczy Lho La. W tym momencie widzą, że idzie na nich lawina. Bez szans na ucieczkę. Masy śniegu zabierają ich ponad dwieście metrów w dół. Na miejscu ginie czterech himalaistów: Heinrich, Dąsal, Otręba, Gardzielewski. Chrobak umiera dzień później w wyniku odniesionych ran. Lawina oszczędza tylko Andrzeja Marciniaka. Kto wie, być może dlatego że właśnie obchodzi 30. urodziny. Na pomoc czeka kilka dni. Samotnie, wśród martwych partnerów. Porozumiewa się z bazą za pomocą radiotelefonu. W końcu z pomocą dociera do niego Artur Hajzer. Andrzej Marciniak po tej tragedii wraca jeszcze w góry. W 1996 roku zdobywa Annapurnę. W 2009 roku ginie przygnieciony skałą w słowackich Tatrach.

Najtragiczniejsze dla polskiego himalaizmu były właśnie lata 80. W 1986 roku na K2 giną doświadczeni himalaiści: Tadeusz Piotrowski, Wojciech Wróż, Dobrosława Miodowicz-Wolf. W tym samym roku Kanczendzonga zabiera partnera wypraw Jerzego Kukuczki, Andrzeja Czoka. Sam Kukuczka ginie 1989 roku na Lhotse.

Na początku lat 80. dochodzi też do innej, mało opisanej dotychczas tragedii na Masherbrumie. Podczas zejścia jeden z himalaistów, Marek Malatyński, zaczyna mieć kłopoty ze wzrokiem. Mogło to być spowodowane pośpieszną aklimatyzacją i w konsekwencji początkami obrzęku mózgu - pisał po latach Janusz Kurczab. I dalej już tylko wołanie: - Zyga, chodź do nas, bo Marek nie widzi. Dwójka himalaistów spada o około dziesięć metrów. Prawdopodobnie spada na nich też strącony nawis śnieżny.

Zostali w Karakorum na zawsze. - Wobec nikłych sił wyprawy, fatalnej pogody i trudności na grani szczytowej, postanowiono zakończyć akcję, nie próbując wrócić do pozostawionych na górze ciał i 21 września zwinięto bazę - opisuje Janusz Kurczab.

Lata 90. przynoszą między innymi wypadek Wandy Rutkiewicz na Kanczendzondze. Od 2000 roku do dzisiaj Himalaje i Karakorum zabrały pięciu Polaków, wśród nich jedną kobietę.

"Przecież to nie są Alpy..."

- Mówię mojej mamie, że jedziemy w Himalaje. Przecież to nie są Alpy - Maciej Berbeka opowiadał w programie Ludzie w drodze o swojej miłości do gór. Jego ojciec zginął w 1964 roku, schodząc z Dent d'Herens w Alpach. Maciej miał wówczas dziesięć lat. Przez kolejne dekady zakopiańczyk, ratownik górski, stał się legendą polskiego himalaizmu zimowego. W Alpy nie jeździł, może dlatego żeby nie kusić losu. Mimo tego i tak nieraz ocierał się o śmierć, jak chociażby w 1988 roku przysypany przez lawinę pod K2. Na Broad Peak wrócił, bo przez ponad dwadzieścia lat nie dawało mu spokoju to, że kiedyś szczyt miał już na wyciągnięcie ręki.

Tym razem zdobył Broad Peak, ale góra upomniała się o niego i o młodego, 27-letniego Tomasza Kowalskiego, podróżnika i pasjonata gór, który - jak sam stwierdził - nie może uwierzyć w to, że jest uczestnikiem tej wyprawy. - To jest coś, o czym marzyłem odkąd pamiętam, ale tak naprawdę nigdy nie sądziłem, że może się to spełnić. I teraz jestem tu, jakby nigdy nic żartując sobie przy stole z Krzyśkiem Wielickim, gościem, który jest dla mnie bohaterem. Czuję się tak jakbym był jakimś młodym gitarzystą z początkującego zespołu i zagrał razem z Mickiem Jaggerem i Rolling Stonesami na pełnym stadionie Wembley - napisał w swoim ostatnim wpisie na blogu.

Poniżej w dziesiątkach komentarzy wciąż niedowierzanie w to, co się stało, słowa współczucia. Ktoś napisał: - Tomek, na pewno się schowałeś gdzieś i bawisz się w chowanego, ale starczy tej zabawy! Ktoś inny dodał: - Ciepłych snów.


MenStream.pl/fot: archiwum prywatne Janusz Kuliś



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Czwartek 18 kwietnia 2024
Imieniny
Apoloniusza, Bogusławy, Go?cisławy

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl